O skupieniu

Tyle się pisze o medytacji… Swojego czasu zupełnie nie wiedziałam, co mam robić, bo naczytałam się o tych technikach medytacyjnych, w wyniku czego już nawet nie wiedziałam, co to znaczy medytować. Jest taka książka Osho o medytacji, jest tam chyba z 50 technik medytacyjnych. Myślałam, że jak to przeczytam, będę wiedziała, co to jest medytacja i jak należy medytować. Oczywiście zamiast tego miałam niesamowity sajgon w głowie i czułam, że wiem mniej niż na początku.

Ogólnie mówi się, że medytować to znaczy „nie myśleć”, „uciszyć myśli” i generalnie taka najpełniejsza medytacja chyba właśnie na tym polega. Aby być poza wszystkimi stanami, wymiarami i po prostu nie myśleć, być jednostajnym. Po prostu istnieć. Ale te słowa mogą być strasznie mylące – w moim odczuciu.

Mówi się „ucisz myśli” i to sugeruje, że należy dosłownie, hehe, dokonać aktu eksterminacji na wszystkich myślach, jakie przelatują przez umysł, dosłownie je wyłączyć. „Nie myśl” sugeruje to samo: że należy wyłączyć myślenie, zatrzymać potok myśli, który napiera na nas.

Nie da się wyłączyć myśli. Można przestać produkować własne czyli ok 10-20% tego, co mamy w głowie. Nie robi to wielkiej różnicy – chaos 80-90% pozostałych grasuje w najlepsze dalej.

Za każdym razem gdy próbowałam „wyłączyć myśli”, czułam się okropnie i miałam problem, aby jednocześnie powstrzymywać myśli i wyswobadzać oddech. Następowała reakcja sprzężona – stop myśli, stop oddychanie, strasznie mnie bolał punkt na środku czoła i ogólnie był to duży wysiłek, a nie żaden relaks i kojący błogostan.

Jeden z użytkowników forum.przebudzenie.net, Uzuli, poradził mi kiedyś kiedyś pradawno temu, abym się skupiała w sposób naturalny i taki jaki mi przychodzi najłatwiej. Fajnie fajnie, ale przez prawie pół roku miałam tą radę w głowie, a i tak nie wiedziałam, co to znaczy w praktyce i jak to wykonać! :D

Stan jaki towarzyszy skupieniu się w sobie, to prócz tego poczucia ogromnej przestrzenności, również spokojna błogość, stabilność, poczucie spionizowania i integralności

Momentem przełomowym było, jak mi się otworzyła czakra gardła i właśnie dopiero wtedy się skapowałam, że moje jest tylko jakieś 10% myśli, więc i tak nie mogę wyłączyć myślenia, bo pozostałe 90% powstaje niezależnie ode mnie. Wyciszałam się i zaczynały mi latać w głowie myśli chyba wszystkich mieszkańców mojego bloku, hehe, co było lekko obciążające i przerażające. :) Pomyślałam „hola hola, przecież na pewno da się coś z tym zrobić!” :D

I wtedy odkryłam Amerykę. Można być skupionym w sobie albo skupionym na zewnątrz (na jednym obiekcie, albo ogólnie otwartym receptorami na to co zewnętrzne).

Przez większość czasu jesteśmy otwarci receptorami na zewnątrz i wtedy odbieramy świat zewnętrzny, zarówno fizyczny, jak i niefizyczny (myśli, emocje i tak dalej). Tak się nas uczy, aby odbierać to co zewnętrzne (i tylko to co fizyczne, przy okazji). Pisałam już częściowo o tym w „O specyfice poznania wewnętrznego”.

Gdy chcemy medytować z receptorami otwartymi na zewnątrz, to wychodzi z tego cyrk, bo wali się na nas tona myśli i emocji, które sobie wędrują po eterze. Im bardziej się wyciszamy, tym więcej odbieramy i tym bardziej to nas obciąża, bo receptory mamy otwarte, a umysłem próbujemy zatrzymać te myśli, więc wykonujemy syzyfową pracę. W końcu nie dajemy rady i z głową napęczniałą jak kalafior przerywamy próbę medytacji. Ach, jeszcze trzeba pamiętać o oddechu, a weź i tu oddychaj swobodnie, jak się próbuje postawić zaporę ogniowa przed tsunami. :D

Natomiast zupełnie inaczej wygląda medytacja z receptorami skupionymi do wewnątrz. Nawet nie wiem, czy słowo medytacja jest tutaj dobre, bo medytacja sugeruje jakiś specyficzny podniosły proces, do którego trzeba zasiąść w pozycji lotosu i w ogóle. Tutaj nic takiego nie trzeba, bo gdy się zamknie receptory na to co zewnętrzne, zostaje się sam na sam ze sobą, ze swoją świadomością, swoim pionem, lub rdzeniem, jak ja to nazywam. Nie ma tutaj myśli, jest samo czyste „bycie”, czysta świadomość, błogie trwanie. Często czas nagle staje się strasznie przestrzenny i długi, każda sekunda jest taka dokładna i długa. :)

Gdy się skapnie, że można zamknąć receptory na to, co na zewnątrz i skupić się w sobie, można się wyciszyć w każdym miejscu, bo i tak się nie odbiera receptorów zewnętrznych.

To działa tak samo jak skupianie się na jakimś jednym obiekcie – gdy skupimy się na książce w autobusie, w ogóle nie odbieramy niczego, co się dzieje w autobusie, jesteśmy w tej książce i tylko tam, i nie pamiętamy, że pan po prawej wpychał nam łokieć w żebra, albo pamiętamy to bardzo, bardzo niewyraźnie :D. Zapachu pana po lewej też na szczęście nie odbieramy. Tutaj chodzi o takie samo skupienie, tylko że na samym sobie, na swoim najwnętrzniejszym wnętrzu.

Skupienie w sobie powoduje natychmiastowe wyswobodzenie oddechu. Nie mogłam uwierzyć jak to możliwe, że nic nie robię, a tak przestrzennie mi się oddycha, w ogóle jakbym nie miała płuc ani ciała, tylko oddech, powietrze czy też energia wypełniała fraktalnie całą moją istotę (wykraczającą poza ciało fizyczne). Fraktalnie dlatego, bo jednocześnie czułam jak wypełnia mnie jako całość oraz każdą najmniejszą komórkę jako mikrocałość w całości. Opisanie tego wrażenia słowami zajmuje cały akapit, ale samo wrażenie jest, no nie wiem :) ono po prostu jest.

Zazwyczaj wiemy, że nie jesteśmy ani fizycznym ciałem. Natomiast nie zawsze jesteśmy świadomi, że nie jesteśmy też ani emocjami, ani myślami

Bardzo silnie odczuwałam właśnie to będąc ostatnio w Dzień Zmarłych na cmentarzu (argh, niestety) – ludzi było tak dużo i jeszcze wszędzie smród zniczy, można było wykitować, więc pomyślałam, że nie ma rady, poćwiczę sobie skupienie się w sobie i wow! Niesamowita przestrzeń, błogość i spokój, mimo że dookoła mnie przecież szalał huragan myśli i emocji tych wszystkich osób, nie mówiąc już, że był szał moherowych ciał.

To skupienie się w sobie staram się utrzymywać jak najczęściej, aby choćby troszkę czuć siebie w sobie, zwłaszcza gdy jestem w miejscach, gdzie jest wiele ludzi i wiele bodźców, aby nie dopuścić do stanu dezintegracji i poirytowania energetycznego – dobrze to opisuje słowo &bdqo;zmierzwienie” – gdy wejdę w tłum ludzi z receptorami otwartymi na zewnątrz, czuję się zmierzwiona. Jakby moje pole auryczne zostało brutalnie zmierzwione jak włosy. :)

Zresztą trudno jest wrócić do nawykowego przechwytywania tysiąca myśli i wchodzenia w te myśli, pętlenia się w emocjach, ponieważ stan jaki towarzyszy skupieniu się w sobie, to prócz tego poczucia ogromnej przestrzenności, również spokojna błogość, stabilność, poczucie spionizowania i integralności. Nie trzeba chyba dodawać, że skupienie się w sobie ułatwia zintegrowanie się i połączenie z Wyższym Ja. :)

Oczywiście stopień skupienia się w sobie można regulować. Można się zamknąć tylko na zewnętrzne stany emocjonalne, albo tylko na myśli, a można się zamknąć dosłownie na wszystko i tylko być. Być czystą świadomością swojego istnienia i nie wchodzić w relację z niczym i nie szukać swojej tożsamości – to stan beztożsamościowy, po prostu stan obecności, trwania. :)

Zazwyczaj wszyscy rozwijający się duchowo wiemy, że nie jesteśmy ani fizycznym ciałem, ani niczym, co posiadamy w tej rzeczywistości fizycznej, a samochody, ciuszki, domy i gadżety są zabawkami, których równie dobrze mogłoby nie być. Natomiast nie zawsze jesteśmy świadomi, że nie jesteśmy też ani emocjami, ani myślami.

My tylko doświadczamy emocji i myśli. Doświadczamy ich, więc je kontrolujemy. Pisząc „skupić się w sobie” mam na myśli wykroczenie poza wszystko, czego doświadczamy i powrót do rdzenia naszej istoty, do pionu, który jest czystą świadomością.

Będąc skupiona w sobie, czuję swój pion, swój rdzeń i wiem, że jestem tym rdzeniem i z tego poziomu kontroluję całe moje życie i doświadczanie. Zdarza się, że na chwilę stracę to poczucie, chwilowo mnie zdezintegruje – wtedy czuje się źle, czuję się zagubiona i powrotne odzyskanie pionu jest niesamowicie błogim uczuciem, jakbym wróciła do siebie, do domu. :) Ostatnio w wyniku intensywnych zmian w życiu osobistym mnie zdezintegrowało, ale powrót z tego dezintegrowania do skupienia w sobie był niesamowitym doświadczeniem. :)

Reasumując, zdaje się, że czysta i pełna medytacja jest totalnym skupieniem się w sobie i wejściem w czysty stan trwania, beztożsamościowy. Natomiast można przejawiać najróżniejsze stopnie bycia skupionym w sobie w najróżniejszych chwilach życia codziennego, co pozostaje zawsze źródłem poczucia stabilności i integralności swojej istoty.