Po co cierpieć?

Ostatnio natknąłem się na cytat Mahatmy Gandhiego. Brzmiał on tak: Zwyciężajcie nienawiść miłością, nieprawdę – prawdą, przemoc – cierpieniem. Wspaniały, prawda? Nienawiść zwyciężać miłością – cudownie! Nieprawdę – prawdą – też doskonale! Przemoc – cierpieniem… świetn… chciałoby się wykrzyczeć, ale… no coś nie bardzo podeszło mi.

Zastanawia mnie, czemu mamy niby cierpieć? Cierpienie nie ma nic wspólnego z boskimi wibracjami przecież, nie ma! Nie jest tez na pewno żadnym doznaniem mistycznym… chyba, że takim w cudzysłowie. Nasza natura to pełna szczęśliwość, miłość i radość bycia. Natomiast cierpienie to ból, smutek, poczucie winy, to emocje, to skutek uporczywych i skrzywionych wzorców myślowych. Nie jest więc też aktem miłości, na pewno nie tej bezwarunkowej. Zdaję sobie sprawę, że idealizuję, ale czy warto trwać w tym, co niedoskonałe, co nie jest w pełni zgodne z naszą boską naturą? Czy warto na tym się zatrzymywać i poprzestawać? Mądrzejsze zdaje się dążyć jak najprostszą drogą do osiągnięcia stanu urzeczywistnienia swojej boskiej istoty, tylko to jest naprawdę coś warte. Otworzyć się na bożą wolę, na Jego miłość i zaufać.

Zdaje się to takie proste, ale jednak gdy sobie to uświadamiamy, w porażającej większości nie robimy nic, aby korzystać z tej wiedzy. I póki to pozostaje dla nas wiedzą, jest niczym. To dziwne. Czy możliwe, abyśmy mieli upodobanie w cierpieniu? W każdym razie najwspanialszą nowiną jest to, że w stanie świadomości pełnej jedności z Bogiem ono nie istnieje.

Postawa gloryfikująca cierpienie i walka w wirze życia zdaje się być domeną nieszczęśliwych ludzi, okrutnie potraktowanych przez los

Generalnie uważam, że wszelkie cierpienie bierze się z nieakceptacji zmian. Gdy sytuacje w życiu powodują wzruszenie wzorców i schematów emocjonalnych i/lub mentalnych, dochodzi do zaaktywowania określonego wzorca jako reakcji na dany bodziec. Energia jest blokowana i wywiera napór na blokadę. Wtedy możliwe są trzy sytuacje. Albo energia będzie napierać dopóty, dopóki blokada nie zostanie przełamana, chociażby częściowo. Może również wzmacniać energię włożoną w blokadę, jeśli cierpienie będzie miało charakter zapierania się w związanych z przeżywanym stanem wzorców. Może również zostać przerwane działanie wzorca poprzez zakończenie działania czynników wcześniej go stymulujących (sytuacja, emocje itp.). A one bywają przeróżne. Zawsze jednak tam, gdzie mamy sytuację konfliktu woli i podświadomych wzorców, dochodzi do oporu. Ten opór jest dla nas cierpieniem, jednak przy odpowiednim nastawieniu może stać się również procesem pozwalającym na poszerzenie granic świadomości…

Dla chrześcijan cierpienie jest często czymś oczyszczającym, transformującym. Pozwala na odkupienie swoich win, zyskanie forów u Boga itp. … Im bardziej los będzie dokopywał, tym mamy większe szanse u Boga na życie wieczne. Mówisz – masz.

Jest to doskonała religia dla osób, które mają głęboko zakorzenione wzorce oporu przeciwko zmianom, jak i dla tych, którym ten opór wbrew temu co sami sądzą, sprawia ogromną przyjemność. Jednak chrześcijanie pragną końca cierpienia, bo wierzą, że Bóg im wszystko wynagrodzi i spędzą życie wieczne wolni od cierpienia. Tylko że się oszukują, stwarzając ku temu sposób, który na dobrą sprawę jest jedynie samousprawiedliwieniem i pocieszaniem się przed niepodejmowaniem prób polepszenia jakości swojego życia.

Zresztą tak naprawdę myślę, że religia nie ma tu nic do gadania, we wszystkich kręgach kultury prawdopodobnie odnajdziemy te wzorce, więc odczepiam się od chrześcijan. Na całym świecie znajdziemy takie wzorce w podświadomości różnych ludzi, które powodują, że pojawia się u nich poczucie obowiązku cierpienia za wszystkie winy świata i ściąganie „biednych i zagubionych” na „właściwą drogę”. Istoty takie czynią zazwyczaj dużo dobra (to jest dobre, lecz gdy czyni się samemu sobie źle, a intencje nie są do końca czyste, to już wtedy jest szkodliwe), ale nie mają takiego obowiązku – robią to tylko ze swego zaślepienia. Można się domyślać podstaw ku temu. Na pewno u każdego są one inne. Należy zawsze rozróżniać współczucie, litość, które również nie są doskonałymi przymiotami naszej boskości, od miłosierdzia. Miłosierdzie to bezinteresowna miłość do bliźnich, ale i do siebie. Jest to akt poddania się woli bożej i manifestowania Jej. Tak ja rozumiem miłosierdzie. Jeśli jest inaczej, to może to być litość. Gdy użalamy się nad cudzym nieszczęściem, to i jednocześnie nad sobą, może to drugie przede wszystkim. Tu bowiem poczucie poświęcenia, które już samo w sobie jest aktem przeczącym nieskazitelnej miłości, gdyż wyklucza miłość do siebie samego, daje poczucie czynienia dobra, przydatności. Ale nie da to nigdy trwałego zadowolenia, ponieważ uzależnia poczucie własnego szczęścia od zewnętrznych czynników. Odczuwanie cierpienia staje się wtedy formą szantażu na bliskich, na sobie, czy wreszcie nawet na Bogu.

Postawa gloryfikująca cierpienie i walka w wirze życia zdaje się być domeną nieszczęśliwych ludzi, okrutnie potraktowanych przez los. A doświadczanie sytuacji potęgujących poczucie niesprawiedliwości losu, niesienia wielkich trosk czy to bądź ogromnego poświęcania się i ważności dla innych, nie może wynikać z niczego innego jak oczekiwań utrwalonych w tym, czy co prawdopodobniejsze, poprzednich życiach, a w tym odtworzonych we wczesnym dzieciństwie.

I tu warto byłoby przyjrzeć się pierwszym latom swojego życia. Okres dzieciństwa jest czasem, kiedy to większość wzorców z poprzednich wcieleń ulega uaktywnieniu, dlatego analizując je, można dowiedzieć się bardzo wielu rzeczy o swoim wnętrzu.

Dziecko jest całkowicie bezbronne wobec wszelkich energii w swoim otoczeniu. Sam akt narodzin jest przeżyciem traumatycznym, oderwaniem od jedności z matką i jej miłością. Reakcją jest ogromny ból wynikający z niezrozumienia, co się właściwie dzieje. Utrwalone zostaje poczucie, że zmiany oznaczają ból. To z kolei rodzi cierpienie, gdy ponownie dochodzi do zmian, ponieważ są one kojarzone z utratą tego, co jest. Podświadomość uaktywnia wzorzec, który powstał najprawdopodobniej wraz z pierwszymi narodzinami, że ten świat jest nieprzyjazny i błędem jest jednak się rodzić i żyć tu. Ale skoro to nieuniknione, to należy za wszelką cenę zachować to co się ma, bo strata i to, co pozornie miało przynieść korzyść, w rzeczywistości jest źródłem nieprzyjemności. Od narodzin dopiera sie zaczyna. Z wiekiem uaktywniają się kolejne i następne wzorce, ale ich charakterystyka jest już w dużym stopniu indywidualna. Potęgują tylko stopniowo przekonanie, że trzeba uważać, działać na tyle, na ile można czuć się bezpiecznie. Zmiany jakie zachodzą, łatwo prześledzić, porównując sposób przeżywania emocji dwulatka i dwudziestolatka. Otóż gdy dwulatek jest smutny, to jest smutny i wyraża to całym sobą, czyli krzykiem, płaczem itp., ale zaraz mu przechodzi i po chwili może się już śmiać i radować z głębi serca, a po smutku nie ma śladu. Natomiast statystyczny dwudziestolatek zareaguje na sytuację, którą wzbudził w nim smutek, w zależności jaki typ charakteru posiada, na różne sposoby. Może dajmy na to zareagować gniewem na siebie, że odczuwa taką emocję, „bo tak nie wolno” albo „to niskie i nieważne”. Wtedy dojdzie do sytuacji stłumienia emocji poprzez ściągniecie się ciała emocjonalnego na skutek oddziaływania ciała mentalnego. I blokada powiększona. Reakcją może być również gniew, gdy po stłumieniu emocji właściwie nie odczuwamy, co się dzieje, ale podświadomie coś nas gryzie, możemy być przybici, rozgniewani. Emocje nie płyną dalej, zostają. Na naszą szkodę, bowiem opór potrzebny na przełamanie blokady związanej z danym wzorcem, który uniemożliwił swobodny przepływ energii, zwiększy sie energią stłumionej emocji. Na szczęście, z boską pomocą nie ma blokad, których nie da się przezwyciężyć, a oddając się jej całkowicie, niemal bezboleśnie.

Wiele istnieje w ludziach negatywnych wzorców zachowań, spowalniających tylko im rozwój i komplikujących życie. Choćby postawa typu „jaki ja biedny”. Ona nic nie daje, powoduje jedynie utratę czasu na użalanie się nad sobą oraz ładowanie ogromnej energii w umacnianie wzorca

Niech będzie jasne: emocje powinny przepływać swobodnie – gdy jesteśmy źli, uwolnijmy to. To nic złego. Byle nie ze szkodą dla kogoś innego. Wyładowywać się na kimkolwiek nie należy, bowiem jest to dokładnie to samo co atak psychiczny i przeważnie to, co wysyłamy takiej osobie, ona otrzymuje. A wtedy może sama zacząć odczuwać „naszą” emocję i rozładować ją w taki sam sposób jak my, tylko przeciwnie skierowaną, czyli oddać nam… takie standardowe samonapędzające się błędne koło. Czy nie lepiej komuś wysłać uśmiech? Ale nic na siłę… Jeżeli chce się komukolwiek płakać, niech płacze. Jeżeli śmiać, to trzeba się śmiać. Nic nie tłumić, nic nie ograniczać, bo to prowadzi do powstawania blokad. Tak samo nie należy potępiać swoich myśli, bo to tylko powoduje spotęgowanie ich energii na płaszczyźnie podświadomej, gdzie ich działanie jest jeszcze większe, a że „utajone”, to i bardziej szkodliwe. Zamiast tego, aby się uwolnić od błędnych schematów myślowych, należy uświadomić sobie ich przyczynę i cel. A następnie zaufać intuicji/Bogu i zrobić z tym co trzeba.

Wiele istnieje w ludziach negatywnych wzorców zachowań, spowalniających tylko im rozwój i komplikujących życie. Choćby postawa typu „jaki ja biedny”. Ona nic nie daje, powoduje jedynie utratę czasu na użalanie się nad sobą oraz ładowanie ogromnej energii w umacnianie wzorca. Powstaje paniczny lęk przed cierpieniem, co powoduje zmianę stanu świadomości i zaniżenie wibracji. Prowadzi to do zaburzeń w ciele energetycznym, chorób, bólu psychicznego. Ale skoro ktoś wybiera cierpienia zamiast zmiany i uwolnienia od wzorców powodujących je, to dostaje tym samym właśnie dokładnie to, czego oczekuje. Swoim nastawieniem będzie przyciągał „przypadkowe” sytuacje, które przyniosą kolejną dawkę bólu i cierpienia, żeby można było poużalać się nad sobą, a jak jeszcze inni poużalają się, to już „niebo na ziemi”. Przesadzam? Przecież mnóstwo osób, które podświadomie lub nawet nie skrywając się przed samym sobą, całkiem szczerze kultywują w życiu zasadę „jaki ja biedny”. Ale to za mało, więc dochodzi jeszcze „jaki ja biedny, patrzcie!” Najśmieszniejsze są potem zawody o to, kto jest biedniejszy, ale to juz hipochondria psychiczna.

Zastanowić się trzeba jednak nad ewentualnymi możliwymi przyczynami zamiłowania do cierpienia. Nie ukrywajmy, w głębi nikt nie che cierpieć. Cierpimy, bo nie zgadzamy się na coś, doświadczamy nieprzyjemnych emocji, podłości ze strony innych. Powodów można by wymienić mnóstwo, jednak dla każdego będą one (im bardziej szczegółowo patrzeć) inne, zatem niech każdy sam przyjrzy się temu co w nim siedzi, jeśli chce.

Smutne to, ale cierpienie jest chyba jedynym niezawodnym sposobem zbudzenia duszy ze snu.

Samuel Bellow

Zgadzam się. Niestety tak jest, ale wspaniałe jest też, że Bóg nam sprzyja i jeśli mu w pełni zaufamy, przejdziemy przez wszystko obronną ręką. Opór przeciwko zmianom, akceptacji swojej Boskości rodzi cierpienie. Jednak przysłowiowy kop w tyłek motywuje do zmian, głupotą jest "robienie Bogu na złość" i opieranie się. Tak naprawdę nie czynimy krzywdy Bogu, lecz sobie. Aczkolwiek :) prawdą jest, że nasza boska Istota, którą jesteśmy, nie może nigdy doznać krzywdy. Jednak z naszego obecnego poziomu percepcji głupotą jest takie zapieranie się. Lepiej płynąć z nurtem niż pod prąd – dając się mu ponieść, dotrzemy do naszego prawdziwego Ja i tylko w taki sposób. Wszelkie "przeciwności losu" są w istocie darem bożym, abyśmy otworzyli oczy.

Mimo wszystko mam ochotę dokonać rozróżnienia cierpienia na dwa rodzaje. Przy czym przypominam, że moje zdanie jest takie, że jakakolwiek forma cierpienia jest krzywdą wyrządzaną samemu sobie. Zastosowałem robocze nazwy, tak aby jak najdokładniej wyrażały swoje znaczenie.

1. Cierpienie pogrążające

Przyjemność jego doświadczania jest wysoce wątpliwa, żadna. Choć niektórzy wmawiają sobie z pełnym przekonaniem, że jest to dobre, wręcz odczuwają ekstazę, gdy życie im dowala – im mocniej, tym lepiej. W swoim zaślepieniu nie widzą, że tak naprawdę to oni sami przyciągają takie, a nie inne wydarzenia. No cóż, realizują swoje ukryte „pragnienia”. Tak naprawdę jedynym pragnieniem powinno być urzeczywistnienie stanu swojej Boskości. To że nam sie nie udaje, wynika tylko z tego, że głęboko w podświadomości mamy zakorzenione różne wzorce typu muszę to…, muszę tamto…, chcę…, potrzebuję…, jest mi to niezbędne…, bez tego nie dam rady… itp. Doświadczanie go cierpienia jest wysoce szkodliwe. Zbieranie doświadczeń z tzw. „negatywnego bieguna” również wydaje się niezbyt mądre, ogranicza się do gromadzenia „syfu”, ale nie z podświadomym przeświadczeniem, że to pomoże w zrozumieniu i docenieniu „bieguna pozytywnego” danego doświadczenia, lecz z innych, czasem dość śmiesznych i bezsensownych powodów, jeślibyśmy tylko zobaczyli je takimi, jakimi są (chociaż szczerze przyznaję się, że być może i dla niektórych dusz ważne jest w danym wcieleniu posmakować różnych emocji, ale na pewno nigdy jej celem nie będzie odcinanie się od swojej Boskości).

Ale prawda, czasem jak ktoś parę razy przejedzie się, „dokonując świadomego aktu woli w celu zbadania i przezwyciężenia nieznanego”, który nie jest wcale taki świadomy, sparzy się tak mocno, że już będzie miał dosyć i zrozumie swoją głupotę, choć często wmawiając sobie inną, byle się nie przyznać do popełnienia głupstwa. Najtrudniej być ze sobą szczerym w pełni. A przecież czemu mielibyśmy się wstydzić czegokolwiek przed sobą, innymi, a tym bardziej przed Bogiem? Bóg jest tak wspaniały, że zawsze nas obdarza pełnią Miłości, nie obraża sie, nie karze. Śle nam to, co najlepsze. Ale my zamiast się w pełni otworzyć i bezgranicznie mu zaufać, wolimy wmawiać sobie różne rzeczy i plątać się.

Cierpienie, które pochodzi z intencji dokopania sobie, aby zaspokoić błędne wzorce emocjonalne i/lub myślowe, trwanie w nim, poczucie bólu, smutku, przeżywanie stanów charakterystycznych dla niskich wibracji, przejmowanie z otoczenia co bardziej „syfiastych” energii, jest ogromnie szkodliwe, wyrządza krzywdę, pogrąża, nie daje nic dobrego. Ale lepiej się oszukiwać, że jest inaczej… może i jest, są różne sposoby, żeby samemu się zwieść… tylko po co?

2. Cierpienie uwalniające / oczyszczające

Myślę, że nazwa oddaje sens, jakie jest działanie takiego cierpienia. Mam nadzieję, że jego wyodrębnienie nie jest moim własnym skrzywionym wzorcem. Myślę, że nie – a to dlatego, iż rozumiem je jako wynik aktu świadomej woli, za pomocą którego dokonujemy oczyszczenia sfer podświadomości z wzorców i zachowań, które ustępując, mogą potęgować i nakładać swoje działanie, aby wzorzec uległ uświadomieniu, zrozumieniu i uwolnieniu raz na zawsze. Gdyż tylko używając swojej wolnej woli, możemy uwolnić się od wszelkich ograniczeń, czyli w taki sam sposób, w jaki je nabyliśmy. Ten rodzaj cierpienia to ostatnia faza znoszenia blokady, poprzez przywołanie i uświadomienie sobie przyczyn i naszych intencji względem wzorca, który powodował powstawanie emocji bądź myśli, stwarzających dyskomfort w postaci cierpienia. Blokada przestaje istnieć, wzorzec zostaje rozbity, a my napełnieni Boskością znów odnosimy kolejny sukces na naszej drodze ku Bogu.

Dlatego będąc w medytacji, pod wpływem wyższych wibracji i lepszego kontaktu z Boskością, jesteśmy w stanie dosyć bezboleśnie, szybko i co najważniejsze – skutecznie, wyławiać i uwalniać się od tego, co nie jest tylko i wyłącznie naszą doskonałą Naturą. Dzieje się tak, gdyż wzywając i poddając się bożej woli, dzieje się dla nas to, co najlepsze w najkorzystniejszy dla nas sposób, w zależności od naszej gotowości. I nad tą gotowością warto popracować najbardziej, wraz z nią przychodzą zmiany – nigdy wcześniej.

Z Bogiem jesteśmy skazani na sukces. A On zawsze nam pomaga, gdy tylko mu na to pozwolimy.